Mazowsze serce Polski nr 11/18
Głosowanie nogami
2018.11.14 06:30 , aktualizacja: 2018.11.14 11:29
Autor: Wysłuchał i spisał Marcin Rzońca, Wprowadzenie: Paweł Burlewicz
Czy 50 proc. frekwencji to sukces, czy porażka? Wybory to przywilej czy obowiązek?
– Tylko nie o wynikach wyborów, panie Zdzisławie, bo po tym plebiscycie każdy określa się zwycięzcą! – pierwsza rozmowa w powyborczej rzeczywistości na osiedlowej ławeczce nie mogła się rozpocząć innym tematem niż ostatnia elekcja radnych. – Bo i zwycięzców faktycznie jest wielu, co najmniej tylu, ile w kraju województw, powiatów, gmin, wójtów i burmistrzów...
– To może pogadajmy o frekwencji, panie Jurku – kiwnął głową drugi z sąsiadów, który czuł się nieco poobijany po mocnych ciosach kampanii. – Do ostatnich wyborów samorządowych poszło ponad 50 proc. wyborców, a zdarzały się regiony, w tym nasze Mazowsze, że i ponad 60 proc. Wszyscy pieją z zachwytu, bo to najwyższa samorządowa frekwencja od wielu, wielu lat. A mnie na przekór: raczej jest smutno, że blisko połowa Polaków nie chce mieć nic do powiedzenia w kwestii tak bliskiej – kto i jak będzie rządził w gminie czy powiecie. Rozumiem, że w kwestii parlamentu krajowego czy europejskiego spora część z nas nie chce i nie ma politycznego zdania. Głosuje „nogami”, zostając w domu. O tyle w wyborach lokalnych taka obojętność wydaje się całkowicie niezrozumiała.
– No niestety, spora część z nas uważa, że nie ma z kogo wybierać, bo cały czas pływamy w tej samej rzeczce albo, jak kto woli, topimy się w tym samym bagnie. Że szkoda czasu. Że nasz głos nic nie zmieni...
– Stop, panie Jerzy! – gwałtownie przerwał pan Zdzisław i aż podskoczył. – A słyszałeś pan o tym wójcie, który przegrał wybory jednym głosem? O tym, że różnice w niektórych szczeblach samorządu to jeden, dwa mandaty na korzyść tego czy tamtego? O tym, a zdarzyło się to gdzieś na południu kraju, że mieszkańcy, mając do wyboru jedną kandydatkę, gdzie wystarczyło skreślić tylko „tak” lub „nie”, masowo kreślili „nie” i pogonili ją na cztery wiatry? Faktycznie czasem wybór jest między dżumą a cholerą, ale zawsze jest.
– A może, panie Zdziśku, wprowadzić obowiązek głosowania? Jak w Belgii, Szwajcarii, Turcji czy wielu krajach Ameryki Łacińskiej? – panu Jurkowi przypomniał się rewolucyjny pomysł. – Obowiązki są przecież nierozerwalnie związane z prawami, a udział w wyborach to przecież czysta forma postawy obywatelskiej. Jak już mają rządzić przez cztery czy pięć lat ci czy tamci, to niech to będzie silny mandat, od całego narodu.
– To jeszcze koniecznie zmieńmy tę niesprawiedliwą ordynację, według której czasem nawet 20–30 proc. oddanych głosów jakby trafiało do kosza, bo przelicznik mandatów i próg 5 proc. skutecznie eliminuje mniejszych. Okazuje się, że mandat radnego czy posła bierze ten z 500 głosami, a nie bierze ten z 1500. Jak się zestawi tę ordynację z wynikami, to można faktycznie usprawiedliwić tych, co uważają, że ich głos niewiele znaczy. A niska frekwencja powinna dawać do myślenia nie tylko rządzącym, ale całej klasie politycznej.
– A wiesz pan co? – uśmiechnął się pan Jurek. – Coś trzeba zrobić na pewno, a zacząłbym od starań właśnie o coraz wyższą frekwencję. W innym wypadku ci, którzy po wyborach, w których głosowało 40 proc. społeczeństwa, a oni zdobyli 30 proc. tych głosów, krzyczą „naród nas wybrał” i „mamy mandat do rządzenia”, brzmią jak jeden Mareczek od szwagra ze wsi. Otóż Mareczek się zatrudnił w fabryce rękawiczek i przez pół roku chodził z dumą, opowiadając, że jest zastępcą majstra na wydziale. A potem się okazało, że faktycznie jest. Siłą rzeczy. Bo na wydziale zatrudnieni byli tylko on i majster.
Liczba wyświetleń: 175
powrótSzanowni Państwo, jeżeli opublikowany artykuł nie jest prawidłowo odczytany przez czytnik ekranu, prosimy o przesłanie uwag do artykułu wraz z podaniem linka do informacji, której dotyczy pytanie. Postaramy się udostępnić bardziej czytelny plik.