Mazowsze serce Polski nr 4/19

Wielkanoc barabanistów

2019.04.16 10:05 , aktualizacja: 2019.04.19 09:45

Autor: Dorota Mądral, Wprowadzenie: Dorota Mądral

  • Zdjęcia przedstawia grupę mężczyzn grających na barabanie Marian Rachudała otrzymał...
  • Na zdjęciu uwidoczniono dwóch mężczyzn niosących nocą baraban Barabanienie rozpoczyna się...
  • Zdjęcie artystyczne, na którym widać baraban w nocnej scenerii oraz drewniane pałki służące do gry Baraban ma ma średnicę...
  • Zdjęcie przedstawia grupę osób idących nocą ulicą Barabaniarzom każdego roku...
  • Zdjęcie przedstawia moment dokręcania skóry na barabanie Skórę barabanu trzeba...

Marian Rachudała – od blisko 40 lat na barabanie obwieszcza mieszkańcom Iłży i okolic koniec Wielkiego Postu.

 

Dorota Mądral: Skąd w Iłży wziął się zwyczaj barabanienia?

Marian Rachudała: Nikt dokładnie tego nie pamięta, wiadomo, że istnieje od bardzo dawna. Tak samo jest z samym barabanem. Nie wiemy, skąd się wziął w naszym mieście ani kto przyniósł go do kościoła, gdzie w skarbczyku jest przechowywany do dzisiaj. Gdy remontowaliśmy baraban, bo trzeba było go pospawać, to odkryliśmy wybite cyfry „1638”. Mogło to być też „1683” – napis był już niewyraźny. Nie wiem też, czy był to numer, czy data. Podejrzewam, że baraban może pochodzić z czasów najazdów tatarskich bądź tureckich. Może ktoś go w Iłży zostawił? Może zgubił? A może należał do naszego polskiego wojska?

 

D.M.: Jak dokładnie wygląda iłżecki baraban?

M.R.: Jest to sporych rozmiarów bęben, o średnicy około 90 cm, wysokości 50 cm. Kocioł wykonany jest z miedzianej blachy, ma nóżki oraz uchwyty ułatwiające przenoszenie. Na kocioł naciągnięta jest skóra cielęca lub źrebięca. Trzeba ją specjalnie wyprawić. Musi być w stanie surowym. Wysuszoną naciąga się na obręcz i dokręca do barabanu.

 

D.M.: Potrzeba chyba kilku osób, żeby poradzić sobie z takim bębnem.

M.R.: W sumie jest nas dziesięciu. Dwóch musi mocno trzymać bęben, bo „podskakuje”, gdy podczas gry tworzą się wibracje, a ośmiu jednocześnie uderza. Siedmiu gra drewnianymi pałkami owiniętymi filcem, ja zaś leszczynowymi, długimi batutkami nadaję rytm.

 

D.M.: Co właściwie symbolizuje tradycja barabanienia?

M.R.: Barabanieniem oznajmiamy wszystkim mieszkańcom Iłży i okolicznych miejscowości, że Chrystus zmartwychwstał, że zakończył się Wielki Post, a nastał czas radości. Ci, którzy nas słyszą, mówią „że w Iłży wyganiają post”.

 

D.M.: Na czym polega to „wyganianie” postu?

M.R.: Obchodzimy całą miejscowość. Barabanimy w wybranych miejscach. Rozpoczynamy o północy w Wielką Sobotę, a kończymy przed 6 rano pod bramą kościoła. Gramy do rozpoczęcia rezurekcji.

 

D.M.: Czy mieszkańcom to nie przeszkadza?

M.R.: Wręcz przeciwnie. Trudno policzyć, w ilu miejscach jesteśmy, bo co roku dochodzą nowe. Mieszkańcy proszą, żebyśmy do nich przyszli. Jeśli jest po drodze, to się zgadzamy. Już teraz mi zapowiadają, żeby o nich nie zapomnieć w tym roku. Ludzie, którzy tu kiedyś mieszkali, ale nie tylko, przyjeżdżają czasem z bardzo daleka, żeby posłuchać barabanienia. Nagrywają nas stacje telewizyjne. Były lata, że 2–3 były jednocześnie.

 

D.M.: Od jak dawna Pan barabani?

M.R.: Jako prowadzący – od 1982 r., ale wcześniej też byłem członkiem grupy.

 

D.M.: Jakie trzeba mieć umiejętności, by się tym zajmować?

M.R.: Trzeba mieć przede wszystkim poczucie rytmu. Ja miałem o tyle łatwiej, że grałem w orkiestrze.

 

D.M. Czyli ma Pan jednak muzyczne podstawy?

M.R.: Muzykę zawsze lubiłem. Zanim przeszedłem na emeryturę, pracowałem w Iłży w zakładzie z częściami samochodowymi jako technolog. Gdy jeszcze nie było odbiorników radiowych, słuchałem muzyki na głośniku, tzw. kołchoźniku. W wojsku z kolei byłem radiotelegrafistą. I tu trzeba było wykazać się dobrym słuchem, aby wyłapać poszczególne dźwięki i zrozumieć ich znaczenie. Po wyjściu z wojska zaciągnąłem się do strażackiej orkiestry dętej, która później działała przy Miejskim Domu Kultury. Chciałem spróbować swoich sił i tak zostałem na ponad 50 lat, grając na saksofonie.

 

D.M.: Nie trzeba przejść żadnego kursu, by zostać barabaniarzem?

M.R.: Sam uczyłem się „ze słuchu” i podpatrując poprzedników. Przede mną prowadzącym był Franciszek Zaborowski. Jego poprzednikiem był zaś Feliks Domański. Gdy Domański chodził z barabanem, byłem jeszcze małym chłopakiem. Biegaliśmy z kolegami za barabaniarzami, przyglądaliśmy się ich grze i przysłuchiwaliśmy. Później sam zostałem członkiem grupy. Z barabanem trzeba się więc osłuchać.

 

D.M: Przed Wielkanocą spotykają się Panowie na próbach?

M.R.: Chodzimy z barabanem nie pierwszy rok, to i ćwiczyć długo nie trzeba. Tydzień przed Wielkanocą zabieramy baraban z kościoła, by sprawdzić, w jakim jest stanie: blachę wyczyścić, wyprostować, bo się zgina, jak siedmiu mężczyzn uderza w bęben, nasmarować skórę, by była elastyczna i dobrze naciągnięta. Najlepiej nadaje się do tego olejek kamforowy. Bardzo dobrze wnika i sprawia, że skóra nie pęka.

 

D.M.: Czy są chętni do kultywowania tradycji?

M.R.: Chętnych nie brakuje, ale każdy chciałby przyjść i od razu grać, a tu trzeba najpierw posłuchać, poobserwować. Problem leży gdzie indziej. W ubiegłym roku wydarzył się wypadek. Na naszą grupę w nocy najechał samochód i kilka osób odniosło obrażenia.To trochę zniechęciło, ale będziemy się starać, żeby mimo tego zdarzenia nasz unikalny zwyczaj nie zaginął.

 

Liczba wyświetleń: 90

powrót

Szanowni Państwo, jeżeli opublikowany artykuł nie jest prawidłowo odczytany przez czytnik ekranu, prosimy o przesłanie uwag do artykułu wraz z podaniem linka do informacji, której dotyczy pytanie. Postaramy się udostępnić bardziej czytelny plik.