Mazowsze serce Polski nr 6/19
Rolnicza dola
2019.06.28 14:00 , aktualizacja: 2019.07.01 12:27
Autor: Dorota Mądral, Wprowadzenie: Dorota Mądral
- W rolnictwie i sadownictwie...
- W rolnictwie...
- W czasie zbiorów liczy się...
- Mazowsze to region...
- Czy słońce, czy deszcz,...
- Janina Ewa Orzełowska,...
Pracują w pocie czoła, nieraz ponad 20 godzin na dobę, choć nie mają żadnej gwarancji, że ich starania przyniosą plony. Rolnicy – bo to o nich mowa – są często niedoceniani, a bez ich pełnej poświęcenia pracy zwyczajnie nie mielibyśmy co jeść.
Dorota Mądral, Monika Gontarczyk, Małgorzata Wielechowska
Praca rolnika i jej efekty zależą w dużej mierze od aury. To główny i najbardziej nieprzewidywalny czynnik determinujący plony.
– Nikt nie da nam gwarancji, że wszystkie zabiegi wykonamy w porę i nie trzeba będzie ich powtarzać. Zawsze mamy obawy, czy zdążymy zebrać plony, czy warunki atmosferyczne nie przeszkodzą nam do tego stopnia, że niczego nie zbierzemy, bo plony będą uszkodzone bądź całkowicie stracone – zaznacza Leszek Przybytniak, producent rolny z Uleńca w powiecie grójeckim, będący również radnym województwa mazowieckiego. – To jest specyfika pracy rolników, wszystkich – niezależnie od kierunku produkcji.
Radny podkreśla, że w rolnictwie zyski często nie są adekwatne do zainwestowanych pieniędzy i włożonej pracy. Szczególnie jeśli mamy do czynienia z produkcją specjalistyczną, taką jak np. ogrodnictwo czy sadownictwo. Te branże wymagają wyjątkowo wysokich nakładów. To właśnie specjalizacja jest kolejnym elementem podnoszącym ryzyko opłacalności.
– Jeżeli rolnik produkujący zboże, w hektar uprawy inwestuje około 10–15 tys. zł, tak sadownik czy ogrodnik w ciągu sezonu przeznacza kilkadziesiąt tysięcy złotych na uprawę tej samej powierzchni – zapewnia.
A jest tak dlatego, że np. przy uprawie truskawek zabiegów pielęgnacyjnych jest znacznie więcej niż przy zbożu czy ziemniakach.
– Bardziej intensywne jest choćby nawadnianie czy ochrona przed chorobami – wyjaśnia producent rolny. – Poza tym trzeba zabezpieczać uprawy np. przed gradem. Do tego służą specjalne siatki, które trzeba kupić. To zwiększa koszty produkcji i przekłada się na ekonomię – wylicza.
Według Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa przeciętne gospodarstwo liczy 10,5 ha. Tymczasem, jak podają specjaliści, by w ogóle opłacało się żyć z rolnictwa, trzeba by mieć od około 50 ha w górę.
– Wtedy zaczynają działać korzyści skali – opłaca się inwestować, można wynegocjować lepsze ceny środków do produkcji, lepsze ceny skupu, czasem wieloletnie kontrakty – tłumaczy w rozmowie portalu obserwatorfinansowy.pl[1] dr Justyna Góral, która bada dochody rolników i efektywność instrumentów Wspólnej Polityki Rolnej.
Sen z powiek wielu rolnikom spędza tegoroczna aura. Trzykrotne przymrozki bardzo mocno przerzedziły sady owocowe. Ucierpiały niektóre warzywa, szczególnie te wcześniejsze, bo również na nie ochłodzenie wpłynęło niekorzystnie. Druga sprawa to wiosenna susza, która była bardzo dotkliwa dla wielu roślin (w marcu i kwietniu w wielu rejonach Polski w ogóle nie padał deszcz). Suchą wiosnę poprzedziła niezbyt śnieżna zima, co przełożyło się na niską wilgotność gleby, a to nie sprzyjało wzrostowi roślin. Na tym nie koniec zmartwień. Pogoda nie dość, że jest kapryśna, to i trudna do przewidzenia. A to sytuacji nie ułatwia. Są miejsca, gdzie wystąpiły podtopienia i jest bardzo prawdopodobne, że rolnicy nie zbiorą plonów z tych terenów. Na Mazowszu ulewy najdotkliwiej odczuli mieszkańcy gminy Magnuszew w powiecie kozienickim. Na 5 tys. ha upraw rolnych około 400 ha znalazło się pod wodą!
– Generalnie zalane zostały łąki i zboża, ale niektórzy rolnicy, na własne ryzyko, zdecydowali się na uprawę truskawek, jabłoni, warzyw i owoców gruntowych. Do 14 czerwca poszkodowani rolnicy mogli składać wnioski o oszacowanie strat – usłyszeliśmy od inspektora z urzędu gminy Magnuszew.
Gdy do tego dodamy czerwcowe tropikalne upały, a w efekcie suszę, mamy na przykładzie kilku miesięcy kaprysy aury w całej okazałości.
Fakty i mity
Wielu osobom, szczególnie mieszkańcom wielkich miast, rolnictwo kojarzy się głównie z niskim KRUS-em, nowoczesnymi maszynami i z wysokimi dopłatami w ramach wspólnej polityki rolnej Unii Europejskiej. W rzeczywistości sprawa dopłat wygląda zupełnie inaczej.
– Dopłaty nie rekompensują zwykle poniesionych nakładów. Owszem, są bardzo ważnym elementem, bo być może niektórzy zrezygnowaliby całkowicie z produkcji rolnej, ale nie są adekwatne do kosztów, które ponosimy w bezpośredniej produkcji, choć kwoty, jakie otrzymujemy, niektórym mogą się wydawać pokaźne – obala mity pan Andrzej, rolnik z powiatu wyszkowskiego. – Jeżeli przeliczylibyśmy nakłady na zabiegi pielęgnacyjne, to się okazuje, że dopłaty nie równoważą nawet kosztów paliwa, które trzeba kupić na ich wykonanie – przyznaje.
Podobnie jest, jeśli chodzi o maszyny rolnicze, takie jak ciągnik, kombajn czy prasa. Fakt, ich ceny są porównywalne z cenami luksusowych samochodów czy mieszkania w metropolii, ale to przecież bardzo ważne narzędzia pracy (tak jak mieszkania często brane na kredyt), dzięki którym gospodarstwa rolne mogą funkcjonować. Zwłaszcza że rąk do pracy nie przybywa, a raczej ubywa…
– Nie ma chętnych, a w czasie zbiorów przydaje się każda pomoc – ubolewają rolnicy, którzy przeżywają istny dramat, gdy owoce są dojrzałe, a nie ma komu ich zerwać. – Ludziom nie opłaca się teraz pracować. Wolą zgłosić się po zasiłki od rządu. Na domiar złego zaostrzyły się przepisy o zatrudnianiu cudzoziemców, co też utrudniło nam życie – przekonują.
Efekt jest taki, że ludzie utrzymujący się z ziemi nie tylko zakasują rękawy, ale wręcz harują ponad siły. Praca po 20 godzin na dobę przez okrągły tydzień to dla wielu standard. Młody rolnik z powiatu płońskiego (to prawdziwe zagłębie tzw. czerwonego złota, czyli owoców miękkich) przyznaje, że na sen, zwłaszcza gdy są przymrozki, ma czasami 2–3 godziny.
– Wstaję, gdy jest jeszcze ciemno, a kładę się spać grubo po północy. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: by owoce przetrwały, na noc muszę je przykryć folią, a na dzień odkryć. I tak rząd po rzędzie. To wcale nie jest bajka – zapewnia pan Sebastian, który uprawia także kalafiory.
I tak, jak inni, którzy żyją z ziemi, o urlopie na żądanie bądź wyjeździe latem nad morze czy za granicę może tylko pomarzyć.
– Wtedy właśnie mamy najwięcej pracy – podkreśla.
A w całym tym zabieganiu trzeba jeszcze znaleźć czas na śledzenie zmieniających się przepisów i przestrzeganie rozlicznych ważnych terminów. Właściciel gospodarstwa musi pamiętać nie tylko o tym, by we wskazanym czasie złożyć wnioski o dopłaty bezpośrednie czy do materiału siewnego, ale też m.in. pilnować zwrotu podatku akcyzowego czy terminów wywożenia nawozów azotowych albo obornika. Ale to nie wszystko. Oddzielnym zagadnieniem jest szczegółowa ewidencja z prowadzonej działalności (dokumentację należy przechowywać w wielu wypadkach minimum 5 lat w razie kontroli). Wśród nich ewidencja środków ochrony roślin, każdej otrzymanej dotacji czy zdarzeń – tzw. ruchu populacji, jeśli hoduje zwierzęta (w tym urodzeń, zgonów, kupna, sprzedaży). Ba, każdy taki ruch w ciągu 7 dni obowiązkowo należy zgłaszać do ARMiR. Jeśli rolnik uczestniczy w programie rolno-środowiskowym, to jeszcze musi mieć plan nawozowy i ewidencjonować wszystkie daty oraz dawki. Jeśli uprawia zboże, musi mieć numer paszowy, a to oznacza obowiązek prowadzenia spisu kupna i sprzedaży ziarna (komu, ile, itp.). To tylko przykłady.
– Stos dokumentów jest ogromny – przekonuje Grzegorz z powiatu sierpeckiego, młody rolnik, który też musi prowadzić dokumentację. – Wbrew pozorom mamy sporo także papierkowej roboty. Biurokracja czasami nas przerasta.
Nie ma kokosów
Te wszystkie zabiegi wcale nie gwarantują godnego życia. Wysokie ceny środków produkcji to jedno, a dwa – niewielki wpływ na ceny wyprodukowanych przez siebie plonów. Biorąc pod uwagę wartość produkcji rolno-spożywczej w 2017 r. wśród 28 państw członkowskich Unii Europejskiej, Polska znalazła się na siódmej pozycji (m.in. za Niemcami, Hiszpanią czy Holandią, a także Francją, która jest liderem). „O ile ogólne dane na temat wielkości produkcji nad Wisłą mogą napawać umiarkowanym optymizmem, o tyle szeroko rozumiana wydajność naszych gospodarstw, mierzona m.in. stosunkiem wartości dodanej do jednostki pracy w rolnictwie, rodzi szereg wątpliwości. Okazuje się bowiem, że przy porównywaniu technik hodowlanych i produkcyjnych oraz metod optymalizacji i modernizacji gospodarstw Polska wypada mizernie” – podaje serwis światrolnika.info[2].
Za chlebem… do miasta
Wsie nie przypominają dziś tych tradycyjnych, gdzie z dziada pradziada przekazywano gospodarstwo. Młodzi wybierają łatwiejszą, bardziej przewidywalną pracę w miastach, gdzie mają większą szansę, że będą się realizować. Tymczasem ziemia, która leży odłogiem, dziczeje, traci swoją wartość, dlatego nie można dopuścić do sytuacji, aby nie była regularnie uprawiana. Tym bardziej, że jest potrzebna do wytwarzania żywności. Mieszkańcy miast przyglądają się dochodom rolników, ale już nie zauważają, że rolnik nie zarabia przez cały rok. Bo przecież sieje się na wiosnę, zbiera plony jesienią, a sprzedaje jesienią lub na wiosnę następnego roku. Więc ten cykl ma zawirowania, także finansowe. Mocna psychika, wytrwałość oraz odporność na niepowodzenia i porażki jest wpisana w ten zawód.
– Jeśli ktoś chce pracować na wsi, to musi być bardzo odporny psychicznie, bo nigdy nie wie, co go może spotkać, co się przydarzy, jaka będzie sytuacja pogodowa, jakie ceny skupu. Wszystkie te ryzyka rolnik musi wkalkulować w swoją działalność – zauważa Leszek Przybytniak.
Życie na wsi to nie bajka
Rolnik nie dość, że się napracuje, to bywa, że i nic nie zarobi. Zdarza się, że plony zostają na polu... Powody są różne. Czasem zwyczajnie nie opłaca się ich zbierać. M.in. dlatego rolnicy protestują. Nie wszystkim się to podoba. Bo blokują drogi, wychodzą na ulice, manifestują swoje niezadowolenie w stolicy lub w miastach powiatowych.
– My, rolnicy, nie mamy innej formy przekazania swoich problemów społeczeństwu i rządzącym. Trudno nam się przebić do prasy, skomunikować z szerszym gronem konsumentów, bo jesteśmy od nich bardzo oddaleni, w jakimś sensie anonimowi. Ta forma może się nie podobać, ale rzeczywiście oddaje skalę naszych problemów – twierdzi radny Przybytniak.
Uważa, że jeśli sytuacja się nie poprawi, rządzący nie zauważą problemów rolników, a ci nie dostaną odpowiedniego wsparcia, porównywalnego z tym, jakie mają rolnicy w innych krajach UE. Za kilkadziesiąt lat możemy mieć problem z tym, kto nas będzie żywił. A to już będzie zmartwienie nie tylko rolników. W końcu to dzięki nim mamy codziennie na naszych stołach chleb, owoce czy warzywa.
– Obecny rząd przeznacza zbyt małe środki na wspomaganie tworzenia się organizacji rolniczych, grup i spółdzielni producenckich. Kontaktuję się z doradcami rolniczymi z krajów zachodnich. Oni potwierdzają, że gdyby nie interwencja rządu, konkretne dopłaty, to jeszcze więcej ludzi uciekłoby z rolnictwa – wskazuje producent rolny z Uleńca. – U nas padają takie stwierdzenia, że produkcja jest za duża lub wręcz niepotrzebna. Niedobrze się dzieje, gdy rolnik towar wyprodukuje i niesprzedany wyrzuci. Lepiej wyeksportować go nawet za mniejsze pieniądze po to, by zwróciły się koszty produkcji. Pieniądze wpłyną na rynek i zaczyna on lepiej funkcjonować. Nie wyrzuca się towaru, nie na tym gra polega – podkreśla.
By życie na wsi nabrało różowych barw, konieczne jest więc odpowiednie wsparcie. Samorządy województw nie są zaangażowane w bezpośrednie wsparcie rolników (środki pomocowe dla nich przechodzą za pośrednictwem ARiMR podlegającej Ministerstwu Rolnictwa i Rozwoju Wsi).
– Mimo to większość naszych działań, czy to własnych w ramach budżetu regionalnego, czy zleconych w postaci dystrybucji środków z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich 2014–2020, jest ukierunkowanych na poprawę komfortu życia i budowę nowoczesnej, wygodnej infrastruktury wiejskiej – tłumaczy Radosław Rybicki, dyrektor Departamentu Rolnictwa i Rozwoju Obszarów Wiejskich mazowieckiego urzędu marszałkowskiego. Przekonuje, że rolnicy bezdyskusyjnie zasługują na równe drogi, podłączenie do sieci wodociągowej i kanalizacyjnej czy przyjazną przestrzeń publiczną – skwery, place, świetlice, targowiska. – I dlatego każda, nawet najmniejsza inwestycja realizowana przez gminy z udziałem środków Samorządu Województwa Mazowieckiego cieszy podwójnie – zaznacza dyrektor Rybicki.
Rolnictwo na Mazowszu
2474,5 tys. ha łączna powierzchnia gospodarstw rolnych
87 proc. użytki rolne
2/3 użytków to zasiewy
76 proc. zasiewów to zboża
44 proc. zbiorów krajowych to zbiory owocowe na Mazowszu
prawie 2 mln ton produkcja owoców z drzew w sadach
prawie 700 tys. ton łączne zbiory warzyw
Janina Ewa Orzełowska
członek zarządu województwa
Rolnictwo od zawsze było jednym z podstawowych filarów podtrzymujących gospodarkę naszego kraju. Choć sklepowe półki pełne są tańszych, zagranicznych produktów, to Polacy wciąż chętnie sięgają po nasze rodzime płody rolne. Często zapominamy, jak wiele pracy trzeba włożyć w to, byśmy mogli delektować się smakami z ojczystych pól. Praca rolników to bardzo często długa i wyboista droga, naznaczona licznymi przeszkodami. Rolnicy, jak nikt inny, zależni są od czynników, na które nie mają wpływu. Matka natura obok swej dobroci potrafi czasem wyrządzić nieopisane szkody, niejednokrotnie przekreślając cały trud i wysiłek włożony w uprawę. Skutkiem tego są ceny warzyw, które w ostatnich tygodniach wywołały szeroką dyskusję. Należy pamiętać, że rolnictwo nie bazuje tylko i wyłącznie na dotacjach, ale również na produktach, które trafią zarówno na polski, jak i zagraniczny rynek.
[1] W Polsce rolnictwo opłaca się od 50 hektarów (mat. na obserwatorfinansowy.pl) z 25.05.2017.
[2] Zobacz, ile zarabiają polscy rolnicy! (mat. na swiatrolnika.info), z 11.08.2018.
Liczba wyświetleń: 226
powrótSzanowni Państwo, jeżeli opublikowany artykuł nie jest prawidłowo odczytany przez czytnik ekranu, prosimy o przesłanie uwag do artykułu wraz z podaniem linka do informacji, której dotyczy pytanie. Postaramy się udostępnić bardziej czytelny plik.