Z serca Polski nr 3/17

Szczypta orientu

2017.03.14 12:50 , aktualizacja: 2017.03.14 14:27

Autor: Jarosław Czaplicki, Wprowadzenie: Iwona Dybowska

  • przygotowanie śniadania w pamirskiej rodzinie fot. arch. prywatne
  • fot. arch. prywatne
  • fot. arch. prywatne
  • fot. arch. prywatne

Gdybym miał powiedzieć, co najbardziej mi się podobało, odpowiedziałbym: wszystko! O takiej podróży marzyłem, odkąd tylko pamiętam.

 

Termin wyprawy wpłynął na wybór miejsc, do których dotarłem. Zdecydowałem się na Chiny, Mongolię, kraje Azji centralnej: Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan, Afganistan, a także Iran i na sam koniec krótki rekonesans w Wietnamie, Kambodży i Tajlandii. Niektóre miejsca zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Tak było z Tadżykistanem, a zwłaszcza z jego najbiedniejszym, ale też najpiękniejszym zakątkiem – Autonomicznym Rejonem Górnego Badachszanu. Wyrabiając wizę do tego kraju, koniecznie trzeba pamiętać, że Górny Badachszan wymaga specjalnego pozwolenia. Na własnej skórze przekonałem się, że dokument ten jest skrupulatnie kontrolowany przez pograniczników i wojskowych. Warto jednak się o niego postarać, bo to swojego rodzaju przepustka do wspaniałych krajobrazów tego górzystego kraju. To tutaj przebiega większość legendarnej Pamir Highway.

 

Drogą pamirską

Co prawda słynna trasa rozpoczyna się w Kirgistanie, jednak najpiękniejsze krajobrazy zobaczymy po tadżyckiej stronie. Z każdym kilometrem przebytym w kierunku jeziora Kara Kul, położonego na wysokości 3900 m n.p.m., wrażenia estetyczne przybierają na sile. Wspaniałe widoki wokół jeziora kontrastują z przygnębiającą, panującą tu biedą. Znad jeziora ruszam w dalszą drogę – w kierunku miejscowości Murghab. Duża część trasy biegnie wzdłuż granicy z Chinami, co daje możliwość przyjrzenia się pozostałościom po socjalizmie, m.in. w postaci granicy, którą na całkowitym pustkowiu wyznacza drewniany płot zwieńczony drutem. Droga wije się między szczytami. Czasem jedziemy asfaltem, czasem czymś, co go tylko przypomina – z przewagą dziur i kolein. Często mijamy rowerzystów, dla których Pamir Highway to prawdziwy raj. Jedziemy po płaskowyżu, jednak w międzyczasie pokonujemy znaczne przewyższenia. Przy jednorazowym przejechaniu dłuższych odcinków może to wywołać problem z aklimatyzacją. Powietrze jest bardziej rozrzedzone niż na nizinach, a dodatkowo trzeba sobie radzić ze stanem podłoża. Tak docieramy do Murghab, gdzie po raz kolejny uderza panująca tu bieda. Pod kątem ekonomicznym i obserwacji warunków życia cała trasa robi przygnębiające wrażenie. Ludzie są jednak bardzo życzliwi i gościnni. Mimo że jesteśmy w Tadżykistanie, od granicy, aż po Murghab, znaczna część mieszkańców to Kirgizi i miejsce to jest ostatnim, gdzie bez problemu możemy płacić kirgiską walutą (czyli somami). Dalej trzeba mieć już tadżyckie somoni. Widoki dookoła zachęcają do dłuższego pobytu w tym miejscu, jednak czas mnie goni. Jak najszybciej chcę dotrzeć do Khorog.

 

Afgański bazar

Skąd ten pośpiech? Chciałem zdążyć na cotygodniowy targ. Tadżykistan i Afganistan oddziela tutaj rzeka – Pandż. Raz w tygodniu – w soboty – most łączący oba kraje otwierany jest dla afgańskich kupców i sprzedawców, by umożliwić wymianę handlową pomiędzy ludźmi mieszkającymi po obu stronach granicy. Targ nie jest szczególnie duży, jednak robi wrażenie ze względu na bogactwo barw i mieszankę kultur. Uwagę przyciągają kolorowe tkaniny, tradycyjne stroje, nakrycia głowy (afgańskie pakole)… Wzrok zatrzymuje się zwłaszcza na twarzach starców, na których głębokie zmarszczki wyryły historię życia w tym trudnym, górzystym terenie.

 

Etap wachański

Szczęście mi sprzyja. W Khorog spotkałem kilku Polaków. Jesteśmy najliczniejszą grupą narodowościową w hostelu i urządzamy polski wieczór, zanim nasze drogi się rozjadą. Poznałem też parę Kanadyjczyków irańskiego pochodzenia – łączymy siły w dalszej podróży. Naszym celem jest Afganistan, do którego sam, ze względu na bezpieczeństwo i koszty, raczej bym się nie wybrał. Zdobywamy wizy i ruszamy w drogę. Po przekroczeniu granicy, mamy wrażenie, że wjechaliśmy do zupełnie innego świata. Czas się tu zatrzymał… Znajdujemy kierowcę, który zgodził się pokazać nam okolicę. Nasz środek transportu to auto osobowe. Nie jest to najlepsze rozwiązanie, biorąc pod uwagę stan tutejszych dróg, jednak wynajęcie samochodu terenowego zdecydowanie przewyższa nasz, nawet połączony, budżet. Samo opuszczenie granicznego miasta Ishkashim zajmuje kilka godzin – formalności i biurokracja przeogromne. Najpierw zatrzymuje nas wizyta u lokalnych władz, potem dwa posterunki wojskowe i jeden policji. Od wysokiego rangą wojskowego dostajemy list, napisany odręcznie w naszej obecności, który pozwala nam wjechać w głąb doliny i bez problemów przekroczyć kilka posterunków kontrolnych. Wbrew pozorom, w tych rejonach jest dość bezpiecznie. To normalne, że w kraju, którego część jest ogarnięta wojną, podejmowane są dodatkowe środki ostrożności. Poza tym, Dolina Wachańska to naturalna granica z Tadżykistanem, a na obszarach przygranicznych, niezależnie od kraju, zawsze są wzmożone kontrole.

 

Gość w dom…

Już pierwszego dnia mamy okazję spędzić noc u rodziny mieszkającej w typowym pamirskim domu. W takim pomieszczeniu przestrzeń pod ścianami zajmują drewniane podesty, na których się śpi i je posiłki. Na środku stoi żeliwny piec (dawniej paliło się ogniska), a dach zwieńczony jest świetlikiem, przez który wydobywa się dym. Gospodarstwo, do którego trafiliśmy składa się z trzech budynków. Mieszka tu wielopokoleniowa rodzina – gdy wszyscy wyszli na podwórko, żeby nas przywitać, zebrało się ponad 20 osób. Wieczorem gospodarz proponuje, żebyśmy następnego dnia wcześnie wstali i przyszli do kuchni. Mieliśmy zobaczyć, jak wygląda przygotowanie śniadania. Okazało się, że udział w tej pozornie prostej czynności, to jedno z większych przeżyć całej wyprawy. W kuchni widzimy wielki piec, prawdopodobnie gliniany. Siedzą na nim kobiety i dzieci, na ogniu stoją garnki z mlekiem i innymi potrawami. Reszta rodziny gromadzi się wokół pieca. Z olbrzymiego naczynia wydobywa się para, która wypełnia pomieszczenie. Jest magicznie.

W okolicznych wioskach wszystko płynie swoim rytmem. Latem podstawowym narzędziem jest sierp, a zwierzęciem gospodarczym – osioł. Chcemy podróżować w czasie? Przestańmy marzyć o urządzeniach do teleportacji. Wystarczy zagościć w Korytarzu Wachańskim…

Liczba wyświetleń: 125

powrót

Szanowni Państwo, jeżeli opublikowany artykuł nie jest prawidłowo odczytany przez czytnik ekranu, prosimy o przesłanie uwag do artykułu wraz z podaniem linka do informacji, której dotyczy pytanie. Postaramy się udostępnić bardziej czytelny plik.