Z serca Polski nr 9/17
Artysta, nie malarz
2017.09.12 13:30 , aktualizacja: 2017.09.13 13:50
Autor: rozm. Małgorzata Wielechowska, Wprowadzenie: Małgorzata Wielechowska
- Facet z żelaza (95x65cm,...
- Fluktuacja (70x50cm, olej...
- Jesień (50x40cm, olej na...
- Rozstrzelanie VII...
- Koszmar (100x150cm, olej na...
- Radosław Jastrzębski
- REM (150x100cm, olej na...
Obrazy nie służą do powieszenia nad kanapą. To coś więcej. To moc zmieniania otaczającej rzeczywistości. O swoich przemyśleniach związanych z twórczością opowiada Radosław Jastrzębski[1] z Ostrołęki.
Patrząc na Pana prace, widz może odnieść wrażenie, że poznał ich twórcę: jego rodzinę, sąsiada, ścieżki, którymi się porusza, ale też wspomnienia i emocje…
Owszem, maluję to, co jest mi bliskie, dlatego też na moich obrazach pojawiają się często osoby z rodziny czy najbliższego otoczenia. Myślę, że poprzez ukazanie konkretnych ludzi z ich emocjonalnym bagażem wspomnień oraz przeżyć, można najtrafniej, najbardziej sugestywnie przekazać ogólną prawdę o życiu, o uniwersalnych problemach.
Poza realizmem „do bólu”, dostrzegamy też przeróżne wariacje. Ma Pan swoich mentorów, ludzi, którzy Pana inspirowali lub inspirują?
Przez długi okres w mojej twórczości prym wiodła konwencja realistyczna. Malarstwo tradycyjne – głównie polskie II poł. XIX w., na czele z takimi malarzami, jak Aleksander Gierymski czy Jacek Malczewski – do pewnego momentu było dla mnie punktem odniesienia, drogowskazem i przedmiotem uwielbienia. Mam tu na myśli głównie aspekt formalny tego malarstwa, czyli genialny warsztat, mistrzowskie operowanie kolorem i światłem w przedstawianiu rzeczywistości na powierzchni płótna.
Jednakże nie można ciągle stać w tym samym miejscu. Po trwającej kilka lat fascynacji, przyszedł czas na poszukiwania czy wręcz eksperymenty. Obecnie moje prace są dość eklektyczne. Czerpię pełnymi garściami właściwie ze wszystkich XX-wiecznych oraz współczesnych tendencji malarskich, toteż w tej chwili inspiracje, a tym samym liczba mentorów znacznie się zwielokrotniła i nie sposób wszystkich wymienić.
Pana obrazy są tak szczegółowe i dokładne, że łatwo można się pomylić, myśląc, że to zdjęcia. W czym tkwi sekret?
Pani spostrzeżenie odnosi się do prac powstałych przed 2016 r. Owszem, wiele z nich namalowałem niemal z fotograficzną dokładnością, co wynika, jak już wspominałem, chociażby z silnej inspiracji twórczością Aleksandra Gierymskiego. Malarza, który w genialny sposób potrafił stworzyć wrażenie świetlistości, jak również z pedantyczną wnikliwością oddać najdrobniejsze szczegóły malowanego motywu. Ja także często, starając się dorównać Gierymskiemu, stawiałem sobie za cel stworzenie iluzyjnego obrazu, który miałby urzekać pieczołowitością przedstawienia widzialnego świata. Jednak nigdy nie starałem się zacierać śladu narzędzia, jakim jest malowany obraz. Pozostawienie widocznego, niekiedy wręcz ekspresyjnego duktu pędzla było i jest dla mnie bardzo ważne. Obraz ma być obrazem, a ręka artysty musi być widoczna.
Światło, kolor czy zachowanie perspektywy to podstawowe elementy w malarstwie. A co jest – Pana zdaniem – najistotniejsze w sztuce?
Są artyści, którzy uważają, że najważniejszy jest komunikat, a forma stanowi rolę drugorzędną, podporządkowaną treści. Przykładem tego myślenia jest sztuka krytyczna lat 90. XX w. Są też twórcy, dla których najważniejsza jest forma, jakość, kunszt wykonania, maestria użytych środków formalnych, a treść pozostaje drugorzędna. Przykładem tej filozofii jest akademizm XIX w., a także dążenia modernistyczne w malarstwie XX w.
Ja natomiast szukam „złotego środka”. Staram się, by moje obrazy były namalowane jak najlepiej pod względem formalnym, jednocześnie dążę do zawarcia w nich różnej treści. Dobre dzieło powinno zachwycać formą, a jednocześnie skłaniać do refleksji. Sztuka – oprócz dawania estetycznych doznań – powinna także komentować rzeczywistość i zadawać pytania.
Metryka mówi, że jest Pan młodym artystą, ale dzieła wskazują na bardzo doświadczonego malarza…
Malarstwem zajmuję się od ponad 10 lat, ale w pełni świadomym i dojrzałym artystą stałem się po ukończeniu akademii. Trudno nazwać mnie doświadczonym malarzem. Jeszcze wszystko przede mną, moje najlepsze obrazy jeszcze nie powstały, choć na pewno moim dotychczasowym opus magnum jest cykl „Rozstrzelanie” z 2012 r. To monumentalne dzieło (190x990cm) przedstawia ceglaną ścianę, pod którą ustawieni są niczym skazani na egzekucję ludzie z marginesu społecznego – bezdomni. W ten symboliczny sposób chciałem pokazać dramat ich losu.
Oczywiście, jak to bywa u młodych ludzi, okazałem się strasznie naiwny, sądząc, że prace te mogą u kogokolwiek zmienić sposób patrzenia na problem bezdomności. Jednakże w twórczości niezbędne jest przekonanie, że to, co się robi, jest ważne i ma moc zmieniania otaczającej rzeczywistości. Takie myślenie nadaje sens tworzeniu, bez tego artysta malarz zamienia się w dekoratora wnętrz, schlebiającego drobnomieszczańskim gustom i tworzącego ładne obrazy o niczym. Przeciętny widz zapewne tego oczekuje od malarza – ładnych obrazów do powieszenia nad kanapą, ale twórca, który ogranicza się wyłącznie do wychodzenia naprzeciw takim potrzebom odbiorców, pozostaje tylko malarzem, lecz nie jest artystą.
Rozmawiała Małgorzata Wielechowska
[1] Kontakt do artysty (e-mail: rados_mal@interia.eu, tel. 519 186 986); więcej prac w internecie (www.rad-art.pl).
Liczba wyświetleń: 214
powrótSzanowni Państwo, jeżeli opublikowany artykuł nie jest prawidłowo odczytany przez czytnik ekranu, prosimy o przesłanie uwag do artykułu wraz z podaniem linka do informacji, której dotyczy pytanie. Postaramy się udostępnić bardziej czytelny plik.